Tomasz Barański został ministrantem, gdy miał siedem lat. Zaproponowali mu to rodzice. Był nim przez kolejne siedem lat życia, chodząc do kościoła codziennie. Dziś jest ateistą, dokonał apostazji i jest ekskomunikowanym apostatą… Jak to się stało i czemu?
Pochodzę z małego miasta w centralnej Polsce. Moja rodzina była katolicka, ale bez przesady, nie jakaś skrajna, albo antysemicka, zwyczajna. Całkiem fajna. Po pierwszej komunii mama zapytała, czy chcę zostać ministrantem, a ja się zgodziłem, choć w sumie nie wiem czemu – może dlatego, że siedzenie w ławach kościelnych trochę mnie nudziło. No i byłem tym ministrantem przez kilka lat 7-8, chodząc dzielnie do kościoła codziennie, a czasami i dwa razy dziennie. Byłem żarliwym katolikiem.
Ale mijały lata, ja z chłopca zmieniłem się w nastolatka i zaczęły pojawiać się takie mechanizmy, które powoli wypchnęły mnie z Kościoła. Nie było to jakieś jedno zdarzenie, po prostu proces. Po pierwsze, zdziwiłem się, gdy poznałem niemoc księży na fakt alkoholizmu mojego ojca. Kiedy problem stał się już naprawdę poważny, zwróciliśmy się do kościoła o pomoc. Pojechaliśmy całą rodziną gdzieś do ośrodka rehabilitacyjnego pod Lublin, prowadzonego chyba przez siostry, gdzie powiedziano nam, że jedynym remedium na chorobę mojego ojca jest modlitwa. Tyle miano nam do zaproponowania. Mało tego, powiedziano nam, że to nasza wina – wina naszej rodziny, że ojciec nie zawinił. Alkoholik wyniszczał naszą rodzinę od środka, a myśmy się dowiedzieli, że to nasza wina, bo się za mało modlimy.
Na co dzień słyszałem, jaki to Kościół jest dobry, jaki Jezus jest dobry, jaki potężny, a gdy pojawił się problem okazało się, że nic nie może.
Po drugie, gdy stałem się nastolatkiem, zacząłem słuchać takiej trochę ostrzejszej muzyki. Poznawałem ludzi, którzy wydawali mi się niezwykle utalentowani, wrażliwi, czułem, że mają coś do powiedzenia i wyrażali się przez muzykę. Ale w kościele słyszałem, że ta muzyka jest zła i że Ci ludzie są źli, że mam jej nie słuchać, bo tak. Kiedy pytałem czemu, słyszałem to samo: to jest zło… bez uzasadnienia. Czułem, że to nie jest prawda. Te opinie nie zgadzały mi się z tym, co naprawdę czułem.
No i potem wszedłem w harcerstwo. Ale ja dołączyłem do hufców ZHP, czyli tego tradycyjnego harcerstwa, które było od zawsze, a w tym samym czasie zaczęło się rozwijać alternatywne, niby bardziej katolickie ZHR – harcerstwo Rzeczypospolitej. I nagle my, młodzi, z ZHP, którzy spaliśmy w namiotach w lesie usłyszeliśmy, że jesteśmy częścią komunistycznej organizacji.. Było to dla mnie tak dziwne… niepojęte. Że niby ja mam być komunistą, w znaczeniu komuny i PRL, bo należę do ZHP a nie ZHR!? To był kompletny absurd.
Pamiętam ostatni dzień, kiedy byłem katolikiem.
Tego dnia zaszedłem na chwilę do naszego kościoła w Gostyninie, to jest taki betonowy kloc, przypominający krematorium, naprawdę paskudny. W dodatku był jesienny wieczór, jakaś słota, to wszystko nie wyglądało przyjaźnie. No i w środku odbywał się różaniec. Popatrzyłem na te – przeważnie kobiety – zebrane na różańcu. Takie raczej starsze, ubrane w ostatnie dobre futra, jakby najlepsze ciuchy, powyciągane z szaf. Z całym szacunkiem do nich, ale wiem, jak to działa, takie pani idą do kościoła też trochę się pokazać, spotkać z koleżankami. No i one klepały tak te zdrowaśki, a wtórował im ksiądz, który zdawało się po tonie głosy że wcale, nie chciał tam być. Jakby był z przymusu, w robocie. I to wszystko wydało mi się takie puste… Te kobiety były puste, te modlitwy były puste, te słowa były puste, ten ksiądz pusty i ten kościół pusty. Poczułem – a było to bardzo silne doznanie, takie, które przechodzi człowieka na wskroś i zostaje w pamięci na zawsze, że nic mnie z tym nie łączy, że to nie jest moje miejsce.
Wstałem, wyszedłem, nigdy jako katolik nie wróciłem.
Kiedy doszła do mnie jeszcze wiedza na temat moralnej zgnilizny ludzi Kościoła, pedofilii, afer seksualnych, nieprzejrzystości finansowej, podwójnego standardu, jakim ludzie Kościoła traktują nasz kraj – uciekając przed procedurą demokratyczną, powołując się na konkordat, jak im wygodnie, jakby byli obywatelami obcego państwa, a jak im wygodnie to mówiąc o swoim patriotyzmie, uznałem, że moim moralnym obowiązkiem jest porzucić tę instytucję. Uważam, że nie da się pogodzić postawy etycznej z uczestnictwem w Kościele katolickim. Dręczące jest pytanie: w jaki sposób rozliczasz się ty, przed sobą, z afer Kościoła do którego należysz? Czy nie uważasz, że będąc członkiem Kościoła bierzesz na siebie odpowiedzialność, za to, co się tam dzieje?
Jakiś czas później poszedłem do mojej parafii z oświadczeniem apostazyjnym. Wydrukowałem sobie w trzech kopiach, bo jedna dla parafii, jedna dla biskupa, a jedna dla mnie. Ksiądz był kompletnie zaskoczony. To było z 13 lat temu, kiedy jeszcze apostazje nie były „modne”, tak jak teraz, w swoim mieście byłem pewnie pierwszy. I ksiądz coś tam kwękał, czy jestem pewien, pytał też świadków czy zdają sobie sprawę z konsekwencji, ale w końcu przystawił pieczęć parafialną.
Pytam: Nie chciał kasy za to?
Tomasz odpowiada: Nie.
Mówię: Powinien chcieć. W końcu czemu nie. Za wszystko biorą.
Pamiętaj, że Twój komentarz może trafić do książki, więc przemyśl odpowiedź i podpisz się.
1 comments
U mnie tEŻ PROCEDURA BYŁA PROSTA I UDAŁO SIĘ ZA PIERWSZYM RAZEM.
JESZCZE LEPIEJ JEST W NIEMCZECH, GDZIE PŁACI SIĘ PODATEK KOŚCIELNY Z KTÓREGO APOSTACI SĄ ZWOLNIENI.
GDY WPROWADZI SIĘ TAKIE PRAWO W POLSCE, TO TEŻ WIĘKSZOŚĆ SIĘ WYPISZE.